Gdybym był bogaty…
Rozwinięcia warunkowego zdania “gdybym był bogaty” można dokonać na niezliczoną ilość sposobów; niemal każdy jednak dokończy je, mówiąc zapewne, że wtedy byłby szczęśliwszy, zdrowszy, miałby więcej przyjaciół, ogólnie więcej możliwości; że pomagałby ubogim, założyłby jakąś fundację, wybrałby się w daleką podróż, zainwestowałby mądrze z widokami na przyszły, większy zysk, że byłby spokojniejszy o los swych dzieci i wnuków, a może dzięki zdobytemu bogactwu rozwinąłby ukryte dotąd talenty, ukończyłby jakieś drogie studia (np. MBA) czy po prostu zmienił nielubianą pracę, jaką do tej pory wykonywał.
Większość bogatych dochodzi do wielkich majętności własnymi siłami, swoją pomysłowością, autorskim i kreatywnym spojrzeniem na świat, bardzo ciężką pracą nad sobą i ustawicznym rozwojem nie tylko rozumu, ale i sfery emocji, wszystkich wymiarów osobowości, w tym – talentów przywódczych czy menedżerskich. O wiele lepiej jest jednak powtarzać nieco inne zdanie: “Gdy będę bogaty…”, które zbliża ulotne i zwiewne marzenie do twardej rzeczywistości i nie sugeruje między wierszami, iż w zasadzie podmiot zdania nie wierzy w głębi siebie w taką możliwość, że “nie ma szans, bo…” I tutaj zazwyczaj następują niejasne usprawiedliwienia obecnego, więc przeważnie niedostatecznego stanu rzeczy, w tym – codziennego salda na koncie bankowym.
Jakie więc padają racjonalizacje, które jako mechanizmy obronne opisuje psychologia współczesna? Jest tego cała litania, ale najczęściej można usłyszeć:
“Bo żyję w biednym kraju”, bo “bogaci mają gorsze relacje towarzyskie (co nie zawsze jest prawdą – RS.), a ja chcę mieć nadal przyjaciół”; “bo sąsiedzi bogatym stale zazdroszczą, nawet donoszą do urzędów skarbowych na ich firmy, niemal stale knują podziemne intrygi, rzucają twarde kłody pod nogi”; bo “nie mam talentu, ani wiedzy, ani dyplomu, w ogóle nie wiedziałbym, jak zarządzać swoim bogactwem”; bo “mógłbym paść ofiarą kradzieży”, albo “pójść do więzienia za mimowolne błędy w papierach”, czy też nieświadomie brać udział w międzynarodowym praniu pieniędzy na styku polityki i wielkiego biznesu”. I tak dalej i tym podobne…
Motywatorzy nazywają to wymówkami, a psychologowie racjonalizacją – łatwiej znieść ubóstwo i to, że się nie pracuje nad swoimi fantastycznymi marzeniami, gdy się sobie to jakoś wytłumaczy, a tłumaczenie to będzie przy tym wyglądało na zupełnie logiczne czy po prostu choćby zdroworozsądkowe.
Niejednokrotnie mówcy motywacyjni na różnych spotkaniach zadają jednak jeszcze takie pytanie: “Jak wyglądałby twój cały dzień, gdybyś wiedział na pewno, że od jutra na koncie masz do wyłącznej dyspozycji powiedzmy milion dolarów?” Co by się zmieniło w momencie otrzymania takiego “maila życia”? Mówi się, że są na świecie ludzie pracujący ciężko – to ci, co swej wybranej mniej lub bardziej świadomie pracy nie lubią i chcieliby mieć zupełnie inną, ale nie są w stanie wyjść z czegoś, co nazywa się ładnie strefą komfortu. I są też ludzie, którzy mimo codziennego wstawania do swych licznych zajęć właściwie … w ogóle nie pracują. Dlaczego?
Bo jeśli robi się to, co się autentycznie lubi, to już nigdy nie przepracuje się ani jednej godziny, a wszystko jest wtedy tylko i aż realizacją wielkiej pasji, zepchniętych w głąb siebie półsennych marzeń z dzieciństwa czy planów, poczynionych na kartce w czasie intensywnych studiów. Stąd wielu ludzi, nawet gdyby dostało ów milion na konto, nie zrezygnowałoby pewnie ze swej pracy, jeżeli jest ona ich prawdziwą pasją. Nie jest prawdą, że trzeba nadmiernie ciężko pracować, aby zostać bogatym – tak uczono dawniej ludzi urodzonych w biedzie, wskazując im paradoksalnie to, jak się wcale nie wzbogacić; trzeba pracować ciężko, ale nie nazbyt. Innym popularnym mitem o bogactwie są mity typu “pierwszy milion trzeba ukraść” czy “uczciwą pracą nikt się nigdy jeszcze nie wzbogacił”; ponadto pojęcia takie, jak “dorabianie się”, “ciułanie” czy oszczędzanie (zaciskanie pasa) to też nie tędy droga – sekret bogactwa tkwi w czym innym.
Bogaci ludzie mianowicie robią tylko dwie rzeczy, ale za to przez większość czasu czy nawet przez cały czas: po pierwsze, robią w życiu to i tylko to, co naprawdę szczerze lubią; po drugie – dostarczają swym klientom produkty lub usługi, które zaspokajają jakieś ich pilne i niezbywalne potrzeby; rozwiązują dla swych Klientów jakieś istotne problemy, które w żaden inny sposób nie mogłyby zostać rozwiązane.
Gdybym więc kiedyś rzeczywiście został bogaty, to – primo – tylko robiąc rzeczy, które lubię robić, a po wtóre – dając ludziom do ręki narzędzia autentycznej przemiany w ich własnym życiu, przemiany ze stanu obecnego, często niezadowalającego, na choć nieco lepszy, jeśli nie optymalny. Ludzie chcą być tylko i aż szczęśliwi, a bogaci to inni ludzie, którzy to zrozumieli i choć w części przychodzą innym w tym z pomocą.